sobota, 17 września 2016

Rozdział 4

- Dlaczego twoje włosy są fioletowe?
Niall podnosi głowę ze stołu, po połknięciu łyka mleka, który trzymał w ustach. Zamyka oczy na czas kolejnego grzmotu, mocniej ściskając moją dłoń.
- To liliowy. Myślałem, że kobiety znają każdy odcień koloru.
- Fiolet to fiolet. Jeden ładniejszy, drugi mniej. - wzruszam ramionami, gdy oświetloną kuchnię jeszcze bardziej rozświetla długa błyskawica. Mężczyzna wzdryga się, kończąc resztę swojego napoju dużym łykiem. Zostawia szklankę na stole, podnosząc się z miejsca, aby ponownie przytulić mnie do swojego ciała i ruszyć do swojego pokoju. - Mam nogi, wiesz?
- Wiem, ale dogadzanie kobiecie to obowiązek mężczyzny. Nawet w naszym mieście.
- Zaskoczyłeś. - prycham, wiedząc jak w stosunku do płci słabszej zachowuje się większość męskiej części naszego miasta. Niall śmieje się pod nosem, uderzając łokciem we włącznik światła i ściska mnie mocniej, gdy stawia stopę na pierwszym stopniu schodów. Wzdycham cicho, gdy drzwi wejściowe oddalają się od nas z każdym jego krokiem. Chwilę później zostaję ułożona na środku dużego łóżka. Niall gasi lampkę dwoma stuknięciami w jej podstawę i delikatnie kładzie się na mnie, przykrywając nas kocem, który skopał z siebie w czasie burzy. Układa głowę tuż pod moimi piersiami i przytula mój brzuch, ściskając w pięściach koszulkę przy mojej skórze. Zamykam oczy i wtulam głowę w poduszkę, chcąc jak najszybciej zasnąć, ale przeszkadza mi w tym każde jego wzdrygnięcie przy każdym jednym grzmocie. Wzdycham kolejny raz tej nocy i wyplątuję moje ręce spod jego ciała i materiału koca, wplątując palce w jego włosy. Unosi głowę, spoglądając na mnie ze zdziwieniem. - Śpij. - szepczę, drapiąc lekko jego skórę. Ponownie układa się na moim ciele, ale tym razem jest bardziej rozluźniony. Nie potrzeba było dużo czasu, aby zasnął głębokim snem, co chwilę lekko pochrapując.
//\\
Zapinam guzik spodni, gdy Niall zaczyna wiercić się na łóżku. Zastygam w miejscu, czekając aż przekręci się na brzuch, przyciskając do siebie kołdrę, którą położyłam obok niego. Gdy tylko zasnął burza nagle ustała, a ja dostałam zastrzyku adrenaliny, który wzmocnił moją chęć ucieczki. Zapinam bluzę pod samą szyję i wyciągam z jej kieszeni telefon, który po odblokowaniu, na nowo pokazuje trasę, którą wcześniej wyznaczył. Dosłownie na palcach opuszczam sypialnię fioletowowłosego, równie cicho zamykając za sobą drzwi i zbiegając po schodach do przestronnego korytarza. Światło księżyca wpadające do pomieszczenia przez szerokie przejścia do salonu i kuchni jest wystarczające, abym z pomocą jasności wyświetlacza telefonu łatwo trafiła do drzwi, które tym razem Niall zostawił otwarte. Również zamykam je jak najciszej, ruszając wolnym truchtem szeroką ścieżką. 

Rozdział 3

- Bree, nie denerwuj mnie, kochanie.
Rozpłaszczam się na ścianie, słysząc głos fioletowowłosego, dochodzący z korytarza. Sprawdził salon już dwa razy, na szczęście nie zaglądając za ozdobną szafkę w rogu pokoju, więc mam nadzieję, że nie zdecyduje się na trzeci raz. Słyszę jak głośno przeklina, uderzając w którąś ze ścian, a po chwili wychodzi, zatrzaskując za sobą drzwi. Czekam minutę, aby sprawdzić czy to nie podstęp, ale gdy słyszę silnik oddalającego się motoru wybiegam z ukrycia oraz jego domu z prędkością światła. Szybko chowam się za jednym z drzew, uspokajając oddech i szukając telefonu w kieszeniach spodni i bluzy. Włączam nawigację, pierwszy raz w moim życiu i wpisuję adres mieszkania, w sekundę dostając wyznaczoną trasę. Ruszam szeroką szosą, którą jechaliśmy zaledwie godzinę wcześniej. Nie przechodzę kilku metrów, gdy przede mną pojawia się duży, jasnowłosy pies, łudząco przypominający wilka.
- Łoł. – podskakuję wystraszona, cofając się o krok. Zwierzak nie rusza się ani o centymetr, nawet na mnie nie patrząc. Po chwili odwraca się i odbiega, mijając z mężczyzną, który nie wzrusza się na jego widok.
- Jesteś jedyną osobą, która przyprawiła mnie o demoniczny puls, nie tylko z powodu złości.
W sekundę pokonuje dzielącą nas odległość, zgarniając mnie do uścisku. Ciche mruczenie wydobywa się z jego gardła, gdy kładę dłonie na jego torsie, chcąc go odepchnąć.
- Niall.
- Słucham?
- Moje imię to Niall.
- Nil?
- Niall, kochanie.
- Ciężkie masz imię, Robercie.
- Nigdy nie mów imienia mężczyzny, chyba, że będzie ono moje. - charczy tuż przy moim uchu, ponowie podnosząc mnie w górę za spód moich ud. Zmusza mnie do owinięcia jego bioder nogami, ale odchylam się, przez co napina się i trzyma mnie mocniej w dole pleców. - I nigdy więcej nie chowaj się przede mną, ani nie uciekaj.
- Dlaczego mam tego nie robić, Haroldzie?
- Nie chcesz mnie zdenerwować, kochanie.
Cmoka mój nos, ruszając w drogę powrotną do swojego domu. Przejeżdża swoją dłonią w górę moich pleców i mocno na nie naciska, a moja głowa ląduje na jego ramieniu. Dla własnego bezpieczeństwa ulegam i obejmuję jego kark.
- Twój pies wróci?
- Pies?
- Przebiegł obok ciebie, nie uwierzę, że go nie zauważyłeś. - mruczę sennie przy jego uchu, na co śmieje się cicho. Ogarnia mnie nagłe zmęczenie po poczuciu ciepła jego ciała.
- Wróci, nie martw się. - wzdycha, gładząc moje plecy. Przyciska mnie do siebie mocniej, gdy wyczuwa, jak rozluźniam się, aby zasnąć.
//\\
Wciągam powoli powietrze, wybudzając się ze snu. Chwilę zajmuje mi znalezienie powodu mojej pobudki, ale w końcu rejestruję je wszystkie. O szybę okna z głośnym echem odbijają się duże krople deszczu. W pokoju co chwilę robi się jasno przez błyskawice poprzedzane częstymi grzmotami. Moje ciało jest kołysane w szaleńczym rytmie a przy moim uchu słyszę płytki i urwany oddech. Przecieram delikatnie oczy po ponownym ich otwarciu i odwracam się w ramionach Nialla. Jego szeroko otwarte, jasne oczy są utkwione w oknie i co chwilę wypuszczają krokodyle łzy.
- Niall? - przenosi na mnie swój wystraszony wzrok, uchylając usta. Przyciska mnie do siebie jeszcze mocniej, uspokajając swój poszarpany oddech. - Boisz się burzy? - obejmuję jego kark, chcąc dodać mu otuchy. Mruczy w zgodzie, pociągając przy tym nosem. Odsuwam się lekko i wyciągam, aby dotknąć podstawy lampki dwa razy, tak jak pokazał mi to Niall, dzięki czemu w pokoju robi się jaśniej. Mężczyzna przez chwilę rozluźnia swój uścisk, ale wzmacnia go ponownie po kolejnym grzmocie. - Zasłonię okno, dobrze?
- Nie, nie zostawiaj mnie. - skamle, wbijając palce w moją skórę. Podskakuje, gdy błyskawica przecina niebo, jeszcze bardziej rozświetlając pomieszczenie i tym razem zaciska pięści na koszulce, w którą sam mnie ubrał, dosłownie naciągając materiał na mój brzuch.
- Więc chodź ze mną.
Niall gwałtownie podnosi się z miejsca, przez co ponownie tej nocy obejmuję go nogami w pasie i rękoma za kark. W kilku krokach pokonuje pokój, aby znaleźć się na jego drugim końcu i agresywnie pociągnąć za długą zasłonę, trzymając mnie mocno przy sobie jedną ręką. Kolejny grzmot roznosi się po okolicy, ale tym razem fioletowowłosy tylko delikatnie się napina. - Nie mogłeś zrobić tego wcześniej? - besztam go, przyglądając się naszemu nikłemu cieniu, który tworzy mała lampka.
- Nie chciałem być sam.
- Chcesz napić się wody albo herbaty? Może ciepłego mleka?
- Mleko będzie w porządku.

Rozdział 2

- Chwilę, już go mam.
Sami zagryza wargę, gdy kolejny raz próbuje uderzyć słodkiego stworka pokebolem. Poprawiam swoją pozycję na ławce, rozglądając się po parku. Zatrzymuję wzrok na świetle wyłaniającym się zza małych krzaczków otaczających trawę i wsłuchuję się w warkot silnika, który ponownie zwiastuje przybycie zranionych chłopców. Moja teoria okazuje się jeszcze bardziej trafna, gdy po kilku sekundach na wąskiej ścieżce pojawiają się wcześniej spotkani przeze mnie mężczyźni. Kolega Brucea od razu lokuje na mnie swój wzrok, nie patrząc nawet na swoją drogę. Ponownie odwracam głowę do Samiego, gdy ten krzyczy radośnie a po chwili ściska mnie, klęcząc na ławce.
- Mam nowy level, Bree!
Ramiona bruneta puszczają moją skórę tak samo szybko jak jego ciało, które zostaje brutalnie odepchnięte na drugi koniec ścieżki. Podnoszę się gwałtownie, aby do niego podejść, ale zostaję pociągnięta do ponownego zajęcia miejsca.
- Witam ponownie, Bree.
Odwracam głowę w stronę właściciela ciężkiego głosu. Dzięki latarniom oświetlającym park mogę zobaczyć jego twarz, ale tym, co rzuca się w oczy jako pierwsze są jego fioletowe włosy. Parskam cicho ponownie spoglądając na Samiego trzymanego przez Brucea.
- Nie powitałeś mnie wcześniej.
Podejmuję ponowną próbę podniesienia się, która tym razem kończy się sukcesem. Podchodzę do przyjaciela, chcąc wyrwać go z rąk mulata, ale tym razem nie mam takiego szczęścia. Bruce z łatwością trzyma przy sobie nieprzytomnego bruneta, nawet nie trudząc się walką ze mną.
- Puść go. Nic wam nie zrobił.
- Owszem, zrobił. - w mniej niż sekundę moje ciało ponownie zostaje odciągnięte od Samiego ale tym razem zostaję przyklejona do pleców nieznanego mężczyzny, który jedną ręką podpiera moje nogi a drugą trzyma moje nadgarstki. - Dotykał tego, co moje. To chyba najgorsza rzecz jaką mógł zrobić.
- Park jest własnością miasta, z tego co mówi tabliczka.
- Nie doceniasz się, kochanie. - fioletowowłosy kiwa głową na Brucea i rusza do wyjścia z parku nawet nie spoglądając na kolegę. Odwracam głowę na ile mogę, aby obserwować, jak mulat przeżuca Samiego przez swoje ramię i rusza w kierunku, z którego przyszliśmy.
- Gdzie idą?
- Do jego domu.
- Gdzie idziesz ty?
- Do mojego domu. I tak, idziesz ze mną.
//\\
Wiercę się niezręcznie na siedzeniu motoru, gdy mężczyzna zdejmuje mój kask. Korzystam z okazji do rozejrzenia się po okolicy, ale nie mogę zauważyć nic oprócz dużego domu, placu i niekończących się rzędów drzew. Podskakuję wystraszona, gdy mężczyzna podnosi mnie z łatwością po ułożeniu rąk na moich plecach i kolanach. Łapię jego kark, aby odbić nogi od jego ręki i wylądować stopami na ziemi, przytulona do niego. Odsuwam ręce, chcąc zrobić to z ciałem ale obejmuje mocno moją talię.
- Gdzie się tego nauczyłaś?
- Męska część moich znajomych lubi wrzucać dziewczyny do wody.
- Moja dziewczynka jest wysportowana. - uśmiecha się, przykładając usta do mojego czoła. Zostawia je tam przez sekundę, po czym ciągnie mnie w stronę domu.
- Twoja dziewczynka?
- Nie jesteś pełnoletnia, prawda?
- Jestem.
- Jeszcze lepiej. - uśmiecha się zadowolony, otwierając szeroko drzwi wejściowe i puszcza mnie przed sobą, aby zamknąć je na klucz. Odkłada go na wysoką półkę, nie odwracając ode mnie wzroku. - Chodź na moment. - kiwa na mnie dłonią, przez co robię krok w tył. Wywraca oczami nadal z uśmiechem i w sekundzie trzyma mnie przy sobie. Łapie moją dłoń i podnosi ją w górę, obejmując moją talię. Koniuszki moich palców ledwie sięgają drewnianego brzegu, więc przytula mnie po opuszczeniu dłoni. - Ile masz wzrostu?
- Metr siedemdziesiąt.
- Na pewno? - pochyla się do mojej szyi, muskając ją nosem. Ostrożnie rozdzielam jego dłonie i robię mały krok w przód, przez co skamle niezadowolony.
- Na pewno. - krzyżuję ręce na klatce piersiowej, odsuwając się do ściany. 
- Wydajesz się mniejsza, kochanie. - uśmiecha się rozbawiony i robi długi krok, znajdując się naprzeciw mnie. - Jesteś głodna czy idziemy spać?
- Nie zostanę u ciebie na noc, wykluczone. Po co w ogóle mnie tu  zabrałeś?
- Chcę spędzić czas z moją bratnią duszą. - splata dłonie pod moim tyłkiem, ciągnąc moje ciało w górę. Wiem, że chce, abym go przytuliła, ale nie robię tego, nie ruszając nawet ręką.
- Bratnią duszą? Jesteś jakimś czarodziejem? Może artystą? 
- Nie doceniasz mnie, kochanie. 

Rozdział 1

- Bree, zwymiotuję.
Chwieję się, gdy Eva ciągnie moje ciało w dół podczas swojego wymiotnego skłonu. Robię szybki krok w tył, przy okazji odgarniając jej włosy. Dziewczyna kaszle głośno, a dźwięk jej torsji zostaje zagłuszony przez głośne silniki kilku motorów. Zasłaniam lekko ubraną blondynkę dużą bluzą jej brata, starając się schować nas w cieniu ceglanego budynku. Eva przestaje wymiotować i prostuje się, wycierając usta rękawem swojej sukienki, gdy motory zatrzymują się za nami. Nie odwracam się, wiedząc że mogli nas nie zauważyć, a sama nie chcę zwracać na nas ich uwagi. Blondynka prostuje się, oddychając ciężko, więc opieram ją o ścianę, pilnując aby nie upadła.
- Lepiej ci? - szepczę, gdy łapie się za głowę. Kiwa nią lekko, więc puszczam ją powoli, aby wyciągnąć z plecaka butelkę wody. Gwałtownie odwracam głowę w bok, słysząc jakiś szmer ale mogę poczuć tylko powiew powietrza. Zamykam plecak i odkręcam wodę wkładając ją w dłoń Evy. Napełnia jej odrobiną usta i płucze je, wypluwając płyn pod czyjeś buty. Ciągnę wzrok w górę od czarnej skóry aż do cienia, za którym ukryta jest twarz naszego towarzysza.
- Co tu robicie, drogie panie? Oczywiście poza zabrudzaniem ulic naszego miasteczka.
Mężczyzna robi powolne kroki, wyłaniając się z cienia i ukazując nam swoją twarz. Jego usta wykrzywiają się w małym uśmiechu, a wokół ciemnych oczu pojawiają się lekkie zmarszczki.
- Wracamy do domu. - wzruszam ramionami, zakładając na nie szelki plecaka. Odwracam się do Evy, aby pociągnąć ją w stronę jej mieszkania. Mrugam dwukrotnie, gdy widzę jak blondynka wpatruje się w mulata jakby był ulubioną parą jej butów. - Eva?
- Twoja koleżanka chyba woli wrócić ze mną, nie sądzisz? - brunet poszerza swój uśmiech, ukazując proste zęby, połyskujące w świetle latarni. Opiera się o ścianę budynku obok, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Nie sądzę. - staję naprzeciw niego, od razu odwracając się przodem do Evy. Zapinam bluzę Samiego, uprzednio wciskając w jej rękawy ręce przyjaciółki. Nie zwraca uwagi na to, co robię skupiając ją jedynie na dosłownym obiekcie jej westchnień.
- Bruce. - ciężkie warknięcie stawia mężczyznę do pionu, a jego postawa prawie przypomina stanie na baczność. - Miałeś minutę na sprawdzenie swojej okolicy, a zostałeś w jednej uliczce.
- Przepraszam, ja tylko..
- Zamknij się. Kogo masz?
Odwracam się, po objęciu Evy ramieniem i spoglądam na mężczyznę, który do nas dołączył. Patrzy na mnie skupiony, nie mrugając, a jego oczy dosłownie świecą.
- Śliczna blondynka to Eva. Myślę, że chce być moja tak samo ja ja chcę, aby była moja. - twarz Brucea ponownie zostaje ozdobiona uśmiechem, ale tym razem widać w nim nutę strachu. - Niestety nie usłyszałem imienia opiekuńczej towarzyszki.
- Niestety go nie usłyszysz.
Delikatnie ciągnę Evę w stronę jej mieszkania, nie zwracając uwagi na jej fascynację mężczyzną, którego jutro i tak nie będzie pamiętać. Mijam jego znajomego, bacznie obserwowana przez jego jasne oczy.
//\\
- Bree, boli mnie głowa.
Kolejny jęk Evy roznosi się po jej sypialni, gdy wierci się na swoim łóżku, nie chcąc zasnąć. Wzdycham, podając jej drugą tabletkę w ciągu zaledwie godziny od naszego powrotu. Połyka ją jak kotka z francuskim podniebieniem, krzywiąc się na sam jej widok. Bierze duży łyk wody, którą podstawiam jej praktycznie pod nos, po czym ponownie opada na poduszki, tym razem zamykając oczy spokojniej. Zakrywam ją kołdrą i wychodzę z pomieszczenia, bez zbędnego hałasu. Przemierzam krótki korytarz i staję w progu kuchni, gdzie Sami zjada kolejny kawałek pizzy.
- Pójdę już. Powinna wreszcie zasnąć.
Chłopak podnosi wzrok ponad swój telefon i szybko przełyka zawartość swoich ust. Chrząka, chowając urządzenie do kieszeni spodni i zsuwa się z krzesła, ruszając w moją stronę.
- Odprowadzę cię.
- Nie musisz, poradzę sobie.
- Będzie miło z mojej strony. - uśmiecha się szeroko, prostując dumnie. - Może przy okazji złapię nowego pokemona.
Kręcę głową, rozbawiona jego dziecinnym szczęściem. Odbijam się biodrem od ściany, robiąc kilka kroków do wejścia, aby tam założyć buty i poczekać, aż zrobi to Sami. Chłopak włącza swoją ulubioną grę, gdy tylko wychodzimy przed ich blok i czeka kilka sekund, aby określić kierunek naszej podróży.
- Przez park masz bliżej, prawda?
- Tak.
- Chodźmy, jest tam rzadki pokemon.

Prolog

Miasteczko bez zasad.

Brzmi świetnie, prawda?

//\\

Fanfiction dostępne również na Wattpadzie,